Znane z socjologii określenia: „syndrom NIMBY” (ang. not in my backyard – wszędzie, tylko nie na moim podwórku) i „syndrom BANANA” (ang. build absolutely nothing, anywhere near anything – nie budować absolutnie niczego, nigdzie i w pobliżu czegokolwiek) doskonale ilustrują sytuację, z jaką spotykają się samorządowcy czy przedsiębiorcy chcący dziś zbudować instalację termicznego przekształcania odpadów (ITPOK) w Polsce.
Każdy nowy pomysł czy propozycja budowy ITPOK-u natychmiast powoduje powstanie komitetu protestacyjnego, który za wszelką cenę chce nie dopuścić do powstania takich inwestycji. Komitet taki jest zazwyczaj ochoczo wspierany przez „zawodowych protestujących” z organizacji nazywanych przez ich członków ekologicznymi.
Hałaśliwa mniejszość
I nie ma tu znaczenia, że działania komitetu protestacyjnego popiera niewielka grupa mieszkańców (w badaniach socjologicznych w Olsztynie, Rzeszowie, Krośnie czy Łodzi wyszło, że przeciwników jest zawsze poniżej 20% mieszkańców) – grupa ta jest hałaśliwa i uzurpuje sobie prawo do wypowiadania się w imieniu wszystkich mieszkańców danej miejscowości.
Celem „zawodowych protestujących” z organizacji, które w swoim statucie zapisały działalność proekologiczną, jest niedopuszczenie do realizacji planowanych inwestycji, które z założenia mają poprawić stan środowiska, ale uważane są przez nich za szkodliwe. Dotyczy to budowy nie tylko spalarni, ale często także instalacji MBP czy np. obwodnic miast. Z założenia nie uczestniczą oni w dyskusjach nad planowaną inwestycją, nie zgłaszają na etapie konsultacji społecznych swoich postulatów, które ich zdaniem powinny znaleźć się w decyzji środowiskowej czy pozwoleniu na budowę, tylko protestują i wspierają lokalnych mieszkańców w tych protestach. Bo ich rzeczywistym celem jest zaskarżenie gotowej decyzji środowiskowej czy pozwolenia na budowę pod dowolnym pretekstem, zgłaszając np. uwagi, które mogły być uwzględnione na etapie wydawania decyzji. Im nie chodzi o prawidłowo wydaną decyzję, o uwzględnienie ich postulatów – im chodzi o maksymalne wydłużenie czasu procedowania, z nadzieją, że nie będzie już możliwe uzyskanie dofinansowania inwestycji czy inwestor zrezygnuje ze względu na przewlekłość postępowania. Stąd skargi do SKO czy WSA złożone w ostatnim momencie, stąd także oburzenie, że ostatnio WSA w Łodzi wydał decyzję już po 13 dniach, a nie po oczekiwanych kilku miesiącach.
Ignoranci
„Zawodowi protestujący” swoją wiedzę o instalacjach termicznego przekształcania odpadów czerpią głównie z Internetu – z broszurek publikowanych przez inne organizacje zwalczające spalarnie odpadów czy z mocno już przestarzałych innych opracowań. Wygląda, jakby ich wiedza zatrzymała się na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Nie przyjmują do wiadomości, że mamy ogromny postęp techniczny w wielu dziedzinach, że od tego czasu wiele teorii i poglądów uległo zmianie, że mamy już XXI wiek i najnowsze odkrycia są w zupełnej sprzeczności z wiedzą z końca XX wieku.
W powszechnym odczuciu „przeciętnego obywatela” spalarnia odpadów kojarzy się z czarnym dymem buchającym z komina, odorem odpadów i zanieczyszczeniem środowiska. Taki obraz ITPOK-ów pokazują „zawodowi protestujący”. W rzeczywistości żadne z opisanych powyżej zjawisk nie ma miejsca.
Od ponad 20 lat, zgodnie z obowiązującym w całej UE prawem, spalarnie odpadów mają bardzo wydajny system oczyszczania spalin, dzięki czemu emisje ze spalania odpadów są wielokrotnie niższe niż ze spalania węgla czy biomasy, porównywalne z emisjami ze spalania gazu ziemnego. Przykładowo w Polsce w wielu miejskich ciepłowniach funkcjonują dziś kotły ciepłownicze wodne, rusztowe, opalane węglem kamiennym – typu WR. Jest ich w całej Polsce ponad 800, z czego np. kotłów średniej wielkości typu WR-10 jest aż 262 i zdecydowana większość z nich ma już ponad 30 lat eksploatacji za sobą. Moc cieplna kotła WR-10 wynosi ok. 10-12 MW. Jeżeli w miejsce takiego kotła postawimy kocioł opalany odpadami, o podobnej mocy, będzie on spalał rocznie ok. 22-25 tys. ton frakcji kalorycznej wydzielonej z odpadów komunalnych (tzw. preRDF). Z uwagi na znacznie ostrzejsze wymagania emisyjne przy spalaniu odpadów niż przy spalaniu węgla emisja pyłu będzie ok. 10-krotnie mniejsza, emisja tlenków azotu 2-krotnie, a emisja dwutlenku siarki aż 25-krotnie mniejsza. Takie są fakty, ale oczywiście powszechnie dominuje przekonanie (jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku), że podczas spalania odpadów powstaje cała masa bardzo toksycznych zanieczyszczeń, ale jednocześnie podczas spalania węgla (a już na pewno podczas spalania biomasy) takie zanieczyszczenia nie powstają. Wyniki badań z ostatnich lat XX i pierwszych lat XXI wieku pokazują jednoznacznie, że chemizm spalania paliw stałych jest jeden i niezależnie od tego, jakie paliwo spalamy (węgiel, biomasę czy odpady komunalne), zanieczyszczenia powstają takie same, zgodnie z tym samym mechanizmem, a ich ilość zależy przede wszystkim od warunków spalania (w spalarniach odpadów optymalnych i bardzo skrupulatnie pilnowanych) oraz od systemu oczyszczania spalin (w spalarniach odpadów jest on najwydajniejszy). Publikacje naukowe, jakie ukazały się w ciągu ostatnich 10-15 lat, jednoznacznie pokazują, że oddziaływanie spalarni na ludzi i środowisko jest minimalne, znacznie mniejsze niż innych, powszechnie znanych i akceptowanych źródeł. Ale wiedza „zawodowych protestujących” tak daleko nie sięga. Dla nich spalarnia odpadów to zawsze zagrożenie dla ludzi i środowiska.
Mity na temat dioksyn
Zdaniem „zawodowych protestujących” dioksyny (polichlorowane dibenzo-p-dioksyny i polichlorowane dibenzofurany – PCDD/Fs) stanowią śmiertelne zagrożenie dla ludzi i środowiska, a ich głównym źródłem są spalarnie odpadów. Tak rzeczywiście wyglądała sytuacja w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Wtedy faktycznie największy strumień emisji dioksyn pochodził ze spalarni odpadów, a krajem, w którym odnotowywano największą emisję dioksyn na świecie, była Japonia, gdzie funkcjonowało ponad 2000 małych spalarni odpadów komunalnych, bez jakichkolwiek systemów oczyszczania spalin. Europejska inwentaryzacja instalacji spalających odpady, przeprowadzona w 1990 r., pokazała także, że w wielu krajach UE funkcjonują spalarnie odpadów bez systemów oczyszczania spalin bądź tylko z instalacją odpylającą. W roku 2000 weszła w życie dyrektywa w sprawie spalania odpadów (2000/76/WE), które drastycznie ograniczyła emisje zanieczyszczeń ze spalarni. Była ona zapowiadana co najmniej 5 lat wcześniej i wiele krajów, chcąc się do niej dostosować, dokonało modernizacji swoich instalacji, likwidując najstarsze i najmniejsze spalarnie, a budując w ich miejsce duże, nowoczesne spalarnie odpadów komunalnych odpowiadające wymogom nowej dyrektywy.
Dzięki temu, zgodnie z Europejską Inwentaryzacją Dioksyn z 2000 roku, udział przemysłowych źródeł emisji dioksyn spadł poniżej 50%. We wszystkich krajach UE posiadających spalarnie od 2005 roku udział emisji dioksyn ze spalarni w całkowitej krajowej emisji nie przekracza 1-2%. W Polsce dziś udział spalarni odpadów komunalnych wynosi poniżej 0,1%, a dominuje emisja ze spalania w małych jednostkach – indywidualnych piecach domowych (ok. 68,8%). Podobnie wygląda sytuacja w innych krajach UE – np. Niemczech, Francji, Belgii, Holandii, Austrii czy Szwecji. Dominuje emisja z pieców domowych (dobrym źródłem jest spalanie drewna, także w kominkach). Tej wiedzy oponenci budowy spalarni za żadną cenę nie chcą przyjąć do wiadomości – dla nich spalarnia to jedyne i najważniejsze źródło emisji dioksyn.
Podobnie wygląda sytuacja z toksycznością i kancerogennością dioksyn. Hasło „dioksyny 10 000 razy bardziej toksyczne od cyjanku potasu” czy określenie „kancerogenne dioksyny” jest jednocześnie prawdziwe i fałszywe. Prawdziwa jest pierwsza informacja, ale jedynie w odniesieniu do świnki morskiej rasy Hartley. Badania na innych organizmach (mysz, szczur, chomik) tej informacji nie potwierdzają. W szczególności nie jest ona prawdziwa w odniesieniu do organizmu człowieka – analiza znanych przypadków ekspozycji ludzi na ekstremalnie wysokie dawki dioksyn w warunkach awarii w przemyśle chemicznym tej tezy nie potwierdza, wskazując na brak przypadków zatruć śmiertelnych w narażonej populacji. Zestawienie słów: „kancerogenne dioksyny” pojawia się praktycznie zawsze podczas protestów przeciwko planowanej budowie spalarni odpadów. Natomiast wszystkie publikacje przeglądowe, jakie ukazały się po 2003 roku, pokazują jednoznacznie, że nie można w sposób odpowiedzialny potwierdzić kancerogenności dioksyn w odniesieniu do organizmu człowieka – brak jest na to statystycznie istotnych dowodów. Chociaż efekt kancerogenności udaje się czasami stwierdzić podczas badań na poziomie komórkowym, to nie potwierdzają tego badania populacyjne. Przegląd literatury naukowej pokazuje, że od lat 90. pojawiło się wiele publikacji dotyczących badań nad kancerogennością dioksyn. Część z nich zawiera jednak błędne założenia. Często przyjmowano, że spalarnie odpadów stanowią najważniejsze źródło emisji dioksyn do powietrza (w rzeczywistości udział emisji spalarni w krajach UE nie przekracza 2% krajowej emisji). Zakładano również, że dioksyny są głównym, o ile nie jedynym kancerogenem, na które jest narażona populacja. W efekcie badacze nie analizowali innych potencjalnych kancerogenów, w tym np. często nie sprawdzano, jaka część badanej populacji pali papierosy. Często także ekstrapolowano wyniki badań na szczurach na organizm ludzki. Tymczasem od końca lat dziewięćdziesiątych wiadomo, że w odniesieniu do dioksyn organizm szczura nie może być traktowany jako model organizmu człowieka. Tak więc wysoka toksyczność i kancerogenność dioksyn to mity, niestety chętnie rozpowszechniane przez przeciwników spalarni.
Realne korzyści
Generalnie rzecz biorąc, jest przynajmniej kilka powodów, dla których buduje się spalarnie odpadów. Pierwszym z nich jest minimalizacja składowania odpadów. Od 1999 roku Unia Europejska konsekwentnie stara się ograniczyć składowanie odpadów, upatrując w tej metodzie postępowania z odpadami komunalnymi źródło poważnego zanieczyszczenia środowiska – zatrucia wód podziemnych, niekontrolowanej emisji metanu czy też uciążliwości zapachowej. Problemem jest także pozyskiwanie coraz nowszych terenów pod składowiska. Spalanie odpadów radykalnie zmniejsza ten problem. Po procesie spalanie odpadów komunalnych zostaje (wagowo) ok. 23-25% stałej pozostałości w postaci żużli i popiołów, które mogą być wykorzystane jako kruszywo przy budowie dróg lub mogą być źródłem surowców (metali żelaznych i nieżelaznych, w tym aluminium) oraz ok. 4% w postaci produktów oczyszczania spalin. Tylko ten ostatni strumień musi być składowany, a biorąc pod uwagę gęstość – to z objętości 1 m3 (1000 l) naszych odpadów komunalnych robi się jedynie ok. 6 l odpadów do składowania.
Przeciwnicy budowy spalarni zdają się nie zauważać możliwości gospodarczego wykorzystania żużli i popiołów paleniskowych, które są odpadami innymi niż niebezpieczne, oraz odzysku z nich metali. Według nich spalarnia z jednej tony odpadów komunalnych wytwarza 300 kg odpadów niebezpiecznych stanowiących zagrożenie dla środowiska. Co więcej, wbrew przyjętej w UE strategii gotowi są oni składować odpady nienadające się do recyklingu, w tym także tworzywa sztuczne, byleby tylko ich nie spalać.
Porównanie z węglem
Drugą przyczyną jest wykorzystanie właściwości energetycznych naszych odpadów. Wartość opałowa naszych odpadów komunalnych jest wyższa od wartości opałowej węgla brunatnego, porównywalna z biomasą i niewiele mniejsza od popularnych (tanich) gatunków węgla kamiennego. Oznacza to, że nasze odpady komunalne (po selektywnej zbiórce i po wydzieleniu z nich frakcji kalorycznej w instalacjach mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów komunalnych) mogą stanowić paliwo w ciepłowniach i elektrociepłowniach lokalnych, zastępując powszechnie stosowany węgiel. Jest to dziś niezmiernie ważne, gdyż w ciągu ostatniego roku węgiel podrożał w sposób nieprawdopodobny. W czerwcu 2021 roku jego cena dla ciepłownictwa wynosiła 276 zł za tonę, dziś jest to ponad 2000 zł za tonę. W tym samym czasie gaz podrożał 4-krotnie, a biomasa ponad 3-krotnie. Ale najważniejsze: w przypadku elektrociepłowni opalanych odpadami to nie ona płaci za paliwo, a właśnie przedsiębiorstwa gospodarki odpadami płacą za przyjęcie do spalenia średnio ok. 300 zł za tonę (zależy to od instalacji – w istniejących polskich spalarniach jest to od 200 do 350 zł za tonę). Elektrociepłownia opalana odpadami może więc zaoferować niższą cenę ogrzewania niż w przypadku spalania innych paliw, w najgorszym przypadku jest gwarantem braku dalszych wzrostów cen. W tej sytuacji wygranymi są mieszkańcy miejscowości, w której jest elektrociepłownia opalana odpadami – do niższej ceny za ogrzewanie dopłacają mieszkańcy innych miejscowości, w których nie ma spalarni, a których odpady przywożone są do spalania. I znowu do przeciwników spalarni nie trafia argument, że jeżeli to elektrociepłowni płaci się za dostarczone paliwo (odpady), a nie elektrociepłownia musi je kupić, to cena ciepła musi być niższa.
Obniżki cen
Pomimo że spalanie odpadów uważane jest za najdroższą metodę postępowania z odpadami komunalnymi, to w obecnej sytuacji w Polsce budowa spalarni odpadów może spowodować obniżkę kosztów odbioru odpadów od mieszkańca. Jak to pokazywano wielokrotnie: ok. z 13,7 mln ton odpadów komunalnych wytwarzanych w Polsce (dane za rok 2021) corocznie nie znajduje możliwości zagospodarowania ok. 2 mln ton preRDF-u, które jest magazynowane w różnych, bardziej i mniej do tego przystosowanych miejscach. Nadpodaż preRDF-u w stosunku do mocy przerobowych instalacji mogących poddać go termicznemu przekształcaniu (spaleniu) powoduje wzrost kosztów w gospodarce odpadami komunalnymi. Działa znane ekonomiczne prawo popytu i podaży. Przy dużym popycie na spalanie preRDF-u i braku wystarczającej podaży instalacji spalających ceny rosną, osiągając średnio 400-600 zł za 1 tonę odebranych odpadów (aktualne dane z przetargów), aż do nawet 1000-1400 zł za tonę w niektórych metropoliach (np. w Warszawie). Zahamować to może tylko budowa nowych instalacji spalania odpadów. I to też nie jest dla „zawodowych protestujących” argumentem. Według nich, jeżeli osiągnie się wysoki poziom recyklingu, przewidziany w założeniach gospodarki o obiegu zamkniętym, to istniejący już potencjał ITPOK-u będzie wystarczający. Tyle tylko, że przy aktualnym składzie morfologicznym polskich odpadów komunalnych nawet uzyskując indywidualne (dla poszczególnych frakcji) poziomy recyklingu przewidziane w założeniach GOZ-u, nie da się uzyskać docelowego poziomu 65% odpadów komunalnych zbieranych selektywnie i przeznaczonych do recyklingu. Będzie to maksymalnie 55-57%, ze względu na bardzo dużą zawartość substancji niepalnych (popiołu z palenisk domowych), co jest skutkiem spalania ponad 11,4 mln ton węgla rocznie w indywidualnych paleniskach, podczas gdy w całej UE spalanych jest ok. 13 mln ton.
W tym obszarze mamy bezapelacyjnie pierwsze miejsce i to równocześnie jest czynnik, który przesądza o maksymalnym możliwym do uzyskania w Polsce poziomie recyklingu. I nie pomoże tu ani rozszerzona odpowiedzialność producenta, ani wprowadzenie systemu kaucyjnego czy ekoprojektowanie wyrobów i opakowań. A są to przecież sztandarowe żądania organizacji ekologicznych, gdyż według nich tylko szybkie wprowadzenie rozszerzonej odpowiedzialności producenta, wprowadzenie systemu kaucyjnego oraz obowiązkowe wprowadzenie ekoprojektowania wyrobów i opakowań ma pozwolić na rozwiązanie wszystkich problemów gospodarki odpadami komunalnymi w Polsce, bez potrzeby budowy spalarni odpadów. Że jest to nierealne, że nie istnieje 100% selektywnej zbiórki ani 100% recyklingu – to w oczach „zawodowych protestujących” nie stanowi żadnego problemu. Dla chcącego nie ma nic trudnego!
„Zawodowi protestujący” mają także wyraźne inklinacje do myślenia życzeniowego – w odniesieniu do legislacji unijnej – czyli stanie się tak, jak my chcielibyśmy. Dotyczy to między innymi objęcia spalarni odpadów systemem handlu emisjami – ETS. Przy aktualnej cenie uprawnień do emisji CO2 na poziomie 80-100 euro za tonę może to znacząco pogorszyć opłacalność funkcjonowania spalarni odpadów. W tym zakresie Parlament Europejski jest zgodny z postulatami „zielonych”, którzy chcieliby wprowadzić to od 2026 (w ostateczności od 2028) roku. Jednocześnie chcieliby dopiero po roku 2028 dokonać oceny skutków tego posunięcia. Na przeszkodzie stoi jednak pragmatyzm Komisji Europejskiej. Komisja chce do roku 2028 sporządzić raport o przewidywanych skutkach wprowadzenia tej regulacji i dopiero po tym, najwcześniej w 2031 roku, objąć spalarnie odpadów tym obowiązkiem. O ile oczywiście okaże się, że objęcie spalarni odpadów systemem ETS ma sens i jest ekonomicznie uzasadnione. W sytuacji, gdy ponad 500 europejskich spalarni odpadów komunalnych jest odpowiedzialnych za ok. 1% emisji CO2 (w Polsce jest to 0,15%), to pytanie o opłacalność i zasadność takiego działania ma sens. Ale przeciwnicy spalarni już ogłosili – od 2026 roku spalanie będzie nieopłacalne ze względu na opłaty za emisję CO2.
Wiedzą lepiej
„Zawodowym protestującym”, przeciwnikom spalarni, wydaje się, że wiedzą lepiej. Lepiej niż Komisja Europejska, rządy poszczególnych krajów, naukowcy zajmujący się tymi zagadnieniami czy stowarzyszenia przedsiębiorców prowadzących działalność w sektorze gospodarki odpadami. Wszyscy oni się mylą, mówiąc o konieczności budowy nowych instalacji oraz o domykaniu systemu gospodarki odpadami poprzez spalarnie – tylko niewielka grupa „oświeconych” wie, że spalanie odpadów to złe rozwiązanie, przed którym należy chronić społeczeństwo. To nic, że ponad 500 instalacji pracuje w Europie, często w centrach miast (Wiedeń, Kopenhaga, Paryż), to nic, że w tych miastach nikt nie protestuje i nie ma doniesień o negatywnym oddziaływaniu – oni wiedzą lepiej, że spalarnie szkodzą ludziom i środowisku i nie powinny w ogóle istnieć.
Internet roi się od różnego rodzaju pseudonaukowych opracowań całkowicie dyskredytujących ideę spalania odpadów, opisujących katastrofalne wręcz dla ludzi i środowiska oddziaływania takich instalacji, straszących apokalipsą. I na tym bazują przeciwnicy spalarni. Upowszechniają te często nieprawdziwe informacje, wypowiadają się autorytatywnie, nie mając najczęściej nawet elementarnej wiedzy w tym zakresie, straszą mieszkańców i organizują protesty. Protesty w imię ich wewnętrznego przekonania, że spalarnie są złe i żadna siła ani żaden argument naukowy nie są w stanie ich przekonać, że jest inaczej. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to przekonanie próbują narzucić wszystkim.
Niewielka, ale bardzo hałaśliwa grupa „zawodowych protestujących” uczestniczy praktycznie we wszystkich postępowaniach dotyczących budowy spalarni w Polsce i, niestety, okazuje się, że – wbrew zdrowemu rozsądkowi – wbrew potrzebom społecznym i gospodarczym, wbrew faktom dotyczącym oddziaływania na środowisko potrafi, przekazując nieprawdziwe i zdezaktualizowane informacje, często wręcz posługując się kłamstwem i wykorzystując wszelkie możliwości prawne, doskonale wykorzystać lęki oraz obawy społeczeństwa i zablokować budowę tych jakże potrzebnych inwestycji. Faktem jest, że przedstawiciele społeczności lokalnych w miejscowościach, gdzie planowana jest budowa spalarni odpadów, nie mając specjalistycznej wiedzy w tym zakresie, boją się tego, co nieznane, ale przykre jest to, że chętniej słuchają apokaliptycznych wizji podsuwanych im przez „zawodowych protestujących” niż głosu nauki. Autorytetem nie jest już dziś naukowiec, specjalista, ale znajomy z Facebooka – i jemu chętniej przyznawana jest racja. A wracając do postawionego w tytule pytania – wydaje się, że mamy do czynienia z bardzo dobrze rozwiniętym i kultywowanym syndromem BANANA. Niech wszystko trwa tak jak jest.
prof. dr hab. inż. Grzegorz Wielgosiński
Wydział Inżynierii Procesowej i Ochrony Środowiska
Politechnika Łódzka
Przegląd Komunalny 6 /2023 (381)